16 marca 2014

Jaka jest wartość rzeczy z których korzystamy za darmo?

PKB to wartość rynkowa dóbr i usług wyprodukowanych w danym kraju w danym okresie. Uwzględnia więc wyłącznie transakcje rynkowe. Współcześnie to właśnie ten wskaźnik odgrywa rolę głównego miernika naszych osiągnięć gospodarczych. Jednak niektórzy zwracają uwagę na to, że współcześnie realizuje on swoją funkcję gorzej niż w przeszłości, m.in. dlatego, że dzięki technologii dostęp do wielu rzeczy jest bezpłatny i z tego powodu wartość pewnych usług nie jest w sposób odpowiedni odzwierciedlona w PKB. Przykładowo, korzystając z Wikipedii, Google czy Facebooka nie ponosimy bezpośrednich opłat. Wprawdzie każda z tych usług w mniejszym lub większym stopniu przyczynia się do zwiększenia PKB (np. Google sprzedając reklamy) jednak ta wartość jest znacznie niższa niż nasza rzeczywista korzyść z korzystania z danego serwisu.


Aby to rozjaśnić, musimy sięgnąć po pojęcie “nadwyżki konsumenta”.
Jest to różnica między kwotą, jaką ten konsument jest skłonny zapłacić za dane dobro, a kwotą jaką rzeczywiście musi za nie zapłacić. 
Przykładowo, jeśli dla kogoś opłacalny był zakup biletu komunikacji miejskiej za 5 zł, a może go kupić za 2,4 zł, to w takim przypadku nadwyżka konsumenta wynosi 2,6 zł.

Jak obliczyć wartość nadwyżki konsumenta, która wynika z tego, że powszechnie korzystamy z internetu? Jak opisuje The Economist, sposobów na oszacowanie tej wartości jest co najmniej kilka:

1. Ponieważ ceny za dostęp do internetu raczej maleją w czasie, to można porównać, ile konsumenci płacili kiedyś w porównaniu do tego, co płacą teraz - a więc zwiększa się nadwyżka konsumenta. Używając tej metody Shane Greenstein i Ryan McDevitt obliczyli, że 2006 roku w na szerokopasmowy dostęp do internetu Amerykanie wydali 39 mld $ a nadwyżka konsumenta wyniosła od 5 do 7 mld $. Na podstawie tych wyliczeń skalkulowano, że np. dostęp do Wikipedii odpowiadał za 50 mln $ nadwyżki. Taka metoda z pewnością zaniża wielkość wielkości nadwyżki, ponieważ uwzględnia jedynie obniżkę cen, a uwzględnia tego, ze w internecie pojawiają się nowe usługi i przez to korzystanie z niego jest bardziej wartościowe. Ponadto bierze pod uwagę cenę, jaką wcześniej konsumenci musieli płacić, a nie jaką byli skłonni płacić.
2. Inne podejście opiera się więc po prostu na zapytaniu konsumentów, ile skłonni byliby zapłacić za dostęp do usług, które są obecnie finansowane z wyświetlania reklam. Badanie przeprowadzone przez McKinseya pokazało, że gospodarstwa domowe przeciętne były skłonne płacić ok. 38 euro (50 dolarów) miesięczne za dostęp do określonego zestawu serwisów internetowych. O odjęciu kosztów związanych z reklamami i utraconą prywatnością (w pewnym sensie z tym, że płacimy za te usługi oddając firmom informacje o sobie) McKinsey wyliczył, że finansowane z reklam usługi internetowe wygenerowały nadwyżkę w wysokości 32 mld dolarów w Ameryce i 69 mld euro w Europie. Największą część tego stanowiła poczta elektroniczna, dalej wyszukiwarki i sieci społecznościowe.
3. Kolejną metodą jest obliczenie, ile czasu oszczędzamy korzystając z internetu. Można zbadać, ile czasu zajmuje nam odszukanie odpowiedzi na zwykłe, codzienne pytania (np. dotyczące gotowania), gdy korzystamy z internetu i gdy nie mamy do niego dostępu. W ten sposób badacze z Uniwersytetu z Michigan razem z pracownikami Google oszacowali, że średni użytkownik oszczędza 3,75 minuty dziennie, co przy płacy godzinowej w wysokości 22 $ (średnia płaca w USA) daje 500 dolarów rocznie dla jednego konsumenta i od 65 do 150 mld $ rocznie dla całej gospodarki.
4. Wreszcie ostatnia z opisanych metod przez The Economist polega na obliczeniu wartości czasu spędzanego w sieci. Ponieważ czas, jaki spędzają Amerykanie w internecie wzrasta, to można założyć, że cenią taką aktywność bardziej niż inne. Na tej podstawie Erik Brynjolfsson i Joo Hee Oh oszacowali, że nadwyżka konsumenta w USA w 2011 roku wyniosła 564 mld $, co daje 2600 $ na jednego użytkownika. Gdyby te wartości uwzględnić w PKB, to jego wzrost byłby od 2002 roku wyższy przeciętnie o 0,39 punktu procentowego.

Oczywiście żadna z tych metod nie jest idealna - można zastanawiać się czy np. przeciętny użytkownik rzeczywiście byłby skłonny zapłacić ponad 2,5 tysiąca dolarów za dostęp do sieci. Z drugiej strony niewątpliwie każda z tych metod wskazuje, że PKB coraz gorzej opisuje, co dzieje się w gospodarce.

Warto też zauważyć, że nadwyżka konsumenta towarzyszy każdej transakcji - płacimy za coś tylko wtedy, gdy jest to dla nas bardziej cenne niż dana suma pieniędzy. Do tego korzystanie z czegoś za darmo nie ogranicza oczywiście się do usług internetowych - wystarczy pomyśleć choćby o bibliotece czy czystym powietrzu. Te "rzeczy" mają swoją realną wartość, natomiast nie jest ona aktualnie wliczana do głównego miernika, jakim powszechnie się posługujemy, gdy opisujemy efekty gospodarowania.

26 lutego 2014

Co zdjęcia z satelity mówią o wzroście gospodarczym?

Ostatnio gazeta.pl zamieściła film z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej pokazujący nocne rozświetlenie fragmentu Ziemi m.in. półwyspu koreańskiego. Okazuje się, że w nocy
Korea Północna wygląda tak, jakby zniknęła z kontynentu - widać tylko stolicę i kilka większych miast. W przeciwieństwie do sąsiada, Korea Południowa jest natomiast mocno rozświetlona.

Może to służyć za ilustrację różnic w rozwoju gospodarczym tych krajów, które jeszcze po drugiej wojnie światowej stanowiły jedno dość ubogie państwo. Dziś natomiast - wskutek różnic w przyjętym modelu rozwoju gospodarczego - Korea Południowa jest kilkanaście (a może nawet więcej) razy bogatsza w przeliczeniu na obywatela.

Ale czy tylko ilustracja i ciekawostka?

Okazuje się, że za pomocą zdjęć satelitarnych przedstawiających jak "jasny" nocą jest dany kraj można nie tylko pokazywać różnice w poziomie zamożności, ale również... je mierzyć.

W opublikowanym w 2012 roku artykule Henderson, Storeygard i Weil przedstawili, w jaki sposób można użyć zdjęć satelitarnych, żeby poprawić jakość uzyskiwanych danych o tempie wzrostu gospodarczego. Problem jakości danych o PKB jest często podnoszony i ma to swoje uzasadnienie, o czym świadczy chociażby niedawny przykład Nigerii, w której zmiana sposobu liczenia PKB spowodowała, że oficjalna wartość wzrosła o około 60% (podobnie było w 2010 roku w Ghanie).

Posługując się tą metodą autorzy oszacowali np. gdy w Demokratycznej Republiki Konga oficjalne dane wskazywały na roczny spadek poziomu PKB o 2,6%, to światła "wskazywały" na wzrost o 2,4%. Z kolei Birma wg oficjalnych statystyk miała imponujące tempo wzrostu w wysokości 8,6%, ale wg zdjęć było to tylko 3,4%.

Dodatkowo taka metoda pozwala na obliczenia wartości wskaźnika na poziomie lokalnym (regiony i miasta), co często nie jest czynione.

14 lutego 2014

Globalny kryzys finansowy - infografika

Infografika na temat przyczyn kryzysu finansowego, zrobiona przez studentów ekonomii UMCS: Jacka Grzechnika, Martę Magdziarz, Jolantę Nowak i Aleksandrę Bober.



31 stycznia 2014

Dlaczego jedne kraje są bogatsze od innych - Polska a Ukraina

Według podejścia instytucjonalnego przyczyną różnic w rozwoju gospodarczym krajów jest jakość i rodzaj instytucji. Ich znaczenie można zilustrować śledząc historię zmian w poziomie zamożności Polski i Ukrainy w ostatnich 25 latach (wykres po lewej przedstawia zmiany PKB per capita). O ile na początku tego okresu Polska i Ukraina były niemal na takim samym poziomie rozwoju gospodarczego, to dziś polski PKB per capita jest trzy razy wyższy od ukraińskiego. Dlaczego tak się stało?
Źródło: Trystero/Branko Milanovic

Instytucje w ekonomii to zasady, "reguły gry". Składają się na nie zarówno zwyczaje, przepisy prawne, struktury administracyjne jak i czynniki kulturowe. czy mentalność. Kluczowe dla wzrostu gospodarczego będą w szczególności te powiązane z ochroną praw własności, poziomem korupcji, jakością administracji i systemu sądowniczego, stymulowaniem konkurencji na rynkach itp.

Ważnym pytaniem jest to, od czego zależy rozwój "dobrych" instytucji - dlaczego wykształciły się one w jednych krajach a w innych nie? Zdaniem Darona Acemoglu i Jamesa Robinsona, autorów książki Why Nations Fail: The Origins of Power, Prosperity, and Poverty, instytucje można podzielić na inkluzywne (włączające) oraz ekstraktywne (wyzyskujące). Te pierwsze to takie, które sprawiają, że uczestnictwo w życiu gospodarczym przynosi korzyści ogółowi społeczeństwa. Przykładowo - ochrona praw własności sprawia, że opłaca się nam ciężko pracować i inwestować, ponieważ będziemy mogli korzystać z owoców wykonanej pracy. Niski poziom korupcji sprawia, że premiowane są te działania, które dają najlepszy efekt a nie te, które wsparte są łapówką. Drugi rodzaj instytucji pozwala natomiast na czerpanie korzyści przez część społeczeństwa kosztem reszty.

Na 177 państw objętych badaniem poziomu korpucji (Indeks Percepcji Korupcji tworzony przez Transparency International, im wyższe miejsce tym niższy poziom korpucji) Polska zajmuje 38. miejsce na świecie. Natomiast Ukraina plasuje się na miejscu 144.

Zdaniem Acemoglu i Robinsona wykształcanie się dobrych instytucji jest możliwe wtedy, gdy różne grupy w społeczństwie mają równy dostęp do systemu politycznego. Dzięki temu w wyniku kompromisu może zostać ustalony taki porządek, który będzie uwzględniał interesy wielu grup. Natomiast, jeśli system polityczny jest "zawłaszczony" przez wąską grupę osób (np. oligarchów), to przyjmowane będą takie prawa i zasady działania, które będą chronić interesy tej właśnie grupy. Wykres po prawej, który przedstawia majątek miliarderów w danym kraju odniesiony do poziomu PKB. Przepaść w bogactwie między najbogatszymi a resztą społeczeństwa i związany z tym dostęp do systemu politycznego to oczywiście tylko jeden z wielu czynników, które mogły wpłynąć na różnice w jakości instytucji w obu krajach.

O pewnych szczegółach dotyczących m.in. konstrukcji systemu politycznego i jego wzajemnej relacji z poziomem korupcji mówił ostatnio prof. Markowski w jednym z Poranków Radia Tok.fm (pierwsze 6 minut tej audycji):


W skrócie - korupcja w systemie prezydenckim jest znacznie łatwiejsza i bardziej opłacalna niż w systemie gabinetowo-parlamentarnym. W tym pierwszym jest stała, wąska grupa osób mających wpływ na podejmowane decyzje. W tym drugim, w którym jest więcej osób, z większą rotacją korumpowanie jest po prostu bardziej kosztowne.

17 listopada 2013

Kiedy prawo popytu nie działa?

Prawo popytu głosi, że wraz ze wzrostem ceny - przy innych czynnikach niezmienionych - spada wielkość zapotrzebowania. W prostych słowach: cena idzie w górę - kupujemy mniej. W podręcznikach do ekonomii spotyka się dwa rodzaje wyjątków od tej zależności.

Pierwszy z nich to tzw. efekt Veblena, który dotyczy niektórych dóbr luksusowych. Jego nazwa pochodzi od nazwiska wybitnego ekonomisty i socjologa Thorsteina Veblena, który w książce Teoria klasy próżniaczej postawił tezę, zgodnie z którą ludzie kupują dobra materialne nie tylko po to, aby z nich korzystać, ale również po to, aby poprzez ich posiadanie czy konsumowanie publicznie demonstrować swój status materialny albo zdobywać prestiż społeczny. W takich przypadkach spadek ceny danego dobra będzie skutkował zmniejszeniem wielkości zapotrzebowania na nie. Analogicznie, droższe dobro może być odbierane jako bardziej ekskluzywne i dające wyższy prestiż.

Czy krzywa popytu może wyglądać właśnie tak?

Drugim przypadkiem są dobra Giffena. Wielkość zapotrzebowania może rosnąć przy wzroście ceny, ponieważ dochody konsumentów tego dobra są bardzo niskie a jego cena - choć wyższa niż wcześniej - wciąż jest niższa od substytutów lub takich bliskich substytutów nie ma. Nazwa tych dóbr pochodzi od nazwiska brytyjskiego ekonomisty Roberta Giffena, choć nie ma dowodów na to, że faktycznie on opisał tę sytuację. Jednak Alfred Marshall w swoich Zasadach ekonomii powołał się na niego przy opisie sytuacji, w której wzrost ceny chleba skutkował wzrostem jego konsumpcji. Ponieważ nie było bliskich zamienników chleba i był on podstawowym produktem żywnościowym, to ludzie o niskich dochodach nie mogli kupować go mniej. Wskutek tego wydatki na chleb stanowiły większą część budżetu konsumentów, a więc brakowało pieniędzy na inne produkty, które teraz trzeba było czymś zastąpić. A że chleb pomimo wzrostów cen wciąż był relatywnie tani, to zastępowano te inne produkty właśnie chlebem. Efekt był taki, że wielkość zapotrzebowania na chleb rosła. Badania przeprowadzone kilka lat temu przez Jensena i Millera wskazały na to, że wśród ubogich Chińczyków ryż i makaron (odpowiednio na południu i na północy Chin) cechują się właśnie taką zależnością.

Jeszcze innego rodzaju przykład, w którym prawo popytu nie zadziałało, można odnaleźć we współczesnych Stanach Zjednoczonych. Od początku prezydentury Obamy rosła sprzedaż broni i amunicji (zapewne ze względu na gromadzenie zapasów przed spodziewanymi ograniczeniami w zakupie takich produktów). Ten stan dodatkowo wzmocniły tragiczne wydarzenia jak strzelaniny w szkole w Newton czy w kinie w Aurorze. Doprowadziło to długotrwałych niedoborów amunicji w sklepach. Gdyby ta sytuacja była jedynie opisem zadania w na zajęciach z podstaw ekonomii, to spodziewanym rozwiązaniem byłby po prostu wzrost cen amunicji. W rzeczywistości to jednak nie nastąpiło. Tylko niektóre sklepy zdecydowały się na podniesienie cen, w większości jednak pomimo pustych półek ceny pozostały na tym samym poziomie. Dlaczego? Jak powiedział jeden ze sprzedawców broni: "chcieliśmy pozostać fair wobec naszych klientów".

Tradycyjna analiza ekonomiczna nie bierze pod uwagę przyczyn wzrostu ceny, natomiast przedstawiciele ekonomii behawioralnej uważają, że jest to ważny czynnik determinujący reakcję na wzrost ceny. Pewne przyczyny (jak np. wzrost podatków lub kosztów prowadzenia działalności gospodarczej) zostaną przez konsumentów zaakceptowane, jednak inne - w tym nagły wzrost popytu - już nie. Klienci po prostu mniej przyjaźnie widzą to, gdy ktoś wzbogaca się na takich zdarzeniach, jak przywołane wyżej tragedie. W przypadku amunicji wielu klientów wraca do tego samego punktu, więc dla właścicieli sklepów podnoszenie ceny, nawet jeśli w krótkim okresie opłacalne, mogłoby okazać się gorszą strategią na przyszłość. Co ciekawe ceny rosły w sklepach internetowych - a więc tam gdzie lojalność nie ma tak dużego znaczenia.